Trochę o wzorach w internecie

Trochę o wzorach w internecie

Jak powszechnie wiadomo w internecie jest wszystko. Także wzory pism procesowych. Szkoda tylko, że są tak pełne błędów i niedokładności i mogą – przy absolutnie zgodnym z prawem postępowaniem Sądu – dać efekt odwrotny do zamierzonego.
Przykład 1: Obywatelskie Biuro Porad

POZEW O ZAPŁATĘ
W imieniu własnym wnoszę o:

  • Zasądzenie od pozwanego Jana Nowaka na rzecz powoda Jana Kowalskiego kwoty 42 000 złotych wraz z ustawowymi odsetkami od dnia 11.09.2011 roku do dnia zapłaty,
  • Zasądzenie od pozwanego kosztów procesu według norm przepisanych

  • Ładnie i skrótowo (jak słusznie twierdzi pewien oświęcimski sędzia „im krócej tym mniej błędów”), lecz
    1. W pozwie nie ma wniosku o rozpoznanie sprawy pod nieobecność powoda. Jeżeli powód nie stawi się na rozprawę, sąd zawiesi na 3 miesiące postępowanie. Łatwo zatem zafundować sobie bezsensowne opóźnienie w wydaniu wyroku, którego można uniknąć jednym zdaniem
    2. Nie ma w polskim prawie żądania „zasądzenia kosztów procesu”. Można żądać zasądzenia „zwrotu kosztów procesu”, tzn tego. co wydało się na sprawę. Swoją drogą – jest to wyjątkowo często popełniany błąd.

    Przykład 2: www.zarzadca.pl
    Formularze wprowadzono po to, aby unikać błędów, lecz to nie zawsze wychodzi.
    I po kolei:
    1) Pole 3.1.2 – zarząd wspólnoty nie jest pełnomocnikiem. W tym przypadku to pole powinno pozostać puste.
    2) W polu 6.1 brakuje całościowego zsumowania żądanej kwoty;
    3) W polu 6.2 wszystkie pozycje powinny zostać skreślone;
    4) Pole 7 – patrz wyżej (Pole nazywa się „żądanie zasądzenia ZWROTU kosztów”. Pomimo tego autor żąda zasądzenia kosztów. No i formułka kodeksowa brzmi „wg norm przepisanych”, a nie „przypisanych”.
    5) Pole 8 – także brakuje wniosku o rozpoznanie sprawy pod nieobecność powoda.

    Ale czego oczekiwać od prostych autorów, skoro nawet Sąd Rejonowy w Limanowej lansuje pozew, który brzmi:

    Wnoszę o:
    1. zasądzenie od pozwanego na rzecz powoda kwoty ………………………….. (słownie: …………………………………………………..) złotych z ustawowymi odsetkami liczonymi od dnia …………………………………………. do dnia zapłaty;
    2. zasądzenie od pozwanego na rzecz powoda kosztów procesu, w tym kosztów zastępstwa procesowego oraz kosztów pełnomocnictwa, według norm przepisanych;
    3. nadanie wyrokowi rygoru natychmiastowej wykonalności;
    4. wydanie wyroku zaocznego w przypadku niestawiennictwa pozwanego na rozprawie, lub nie brania w niej udziału

    Pkt 2. znów „zasądzenie kosztów procesu” – a przecież przepisy (98 – 110 kpc) są jasne i oczywiste.
    Pkt 3. rygor natychmiastowej wykonalności jest nadawany w przypadkach określonych w art. 333 § 3 kpc. Następuje to albo z urzędu (czyli automatycznie), albo w przypadku dobrego uzasadnienia, dlaczego jest to konieczne. Wpisywanie we wzorze tego żądania bez bliższego określenia, to jak uczenie się boksu z książek.
    Pkt 4. wyrok zaoczny jest wydawany z urzędu (automatycznie), gdy spełnią się przesłanki. Wniosek o to jest tak samo sensowny jak wniosek o „prawidłowy i rzetelny i sprawiedliwy wyrok”, albo „zapoznanie się przez Sąd z całością sprawy”.

    I znów nasuwa się pytanie, dlaczego nie ma wniosku o rozpoznanie sprawy pod nieobecność powoda. A gdy pomyślę, że publikuje to Sąd…

    Rok upłynął…

    To był rok obfitujący w zaskakujące wydarzenia w mojej zawodowej praktyce.

    Okazało się bowiem, że w Wałbrzychu i Świdnicy (odpowiednio sąd rejonowy i okręgowy) pożyczanie jest niebezpieczne. Oto strony zawarły umowę, na mocy której Firma A oddała do używania towar Firmie B. Firma B miała za to płacić, a po zakończeniu umowy zwrócić to, co dostała. Przypomina to umowę najmu – rzekłby niejeden student prawa czy dowolny średnio rozgarnięty mieszkaniec naszego kraju. Jednak nie. Otóż w niektórych częściach dolnośląskiego tego rodzaju umowa to sprzedaż. Nie bardzo wprawdzie wiadomo, co właściwie sprzedano (towar wszak wrócił do Firmy A), lecz nie warto drążyć takich drobiazgów.

    Nie mniej ciekawie jest w naszym Krakowie. Oto pewien pan podpisał umowę, wedle której, mógł składać zamówienia na towar i płacić po jego otrzymaniu. Zdarzyło się, że Pan nie dostał towaru a dostał fakturę. Wychodząc z założenia, że płacić powinien jednak za towar, a nie fakturę, należności nie uiścił.
    Sprzedawca poszedł do sądu i wygrał, a sąd pouczył biednego nabywcę, że aby wygrać proces powinien był wykazać, że towaru rzeczywiście nie dostał. Konia z rzędem (bądź inną równie wartościową nagrodę) temu ufunduję na rzecz tego, kto mi wyjaśni, jak można udowodnić, że nie dostało się zamówionego towaru.

    Nie mniej ciekawie jest w Bydgoszczy – oto, gdy Polska szykuje się do Sylwestra i świętowania Nowego Roku – w Bydgoszczy nikt o tym nawet nie myśli. A przynajmniej tak zapewnił nas w jednym z orzeczeń tamtejszy Sąd Rejonowy wywodząc, że rok kalendarzowy zaczyna się w maju, a kończy dwanaście miesięcy później – w kwietniu. Gdy zatem ktoś zatęskni do sylwestrowych szaleństw – niech jedzie wiosną do Bydgoszczy. Tam powinna być impreza.

    Aby nie kończyć pesymistyczne – zwrócę uwagę na dwie sprawy:
    1. Wpadki jak powyższe to absolutny margines;
    2. Żadna z nich nie wydarzyła się w Oświęcimiu;

    Z okazji zbliżającego się Nowego Roku, życzę wszystkim, aby nie musieli korzystać z usług sądów, a jeśli już do tego dojdzie – aby mieli taki sam poziom sądownictwa, jakim cieszą się Oświęcimianie.

    Jak feministki z abp. Michalikiem walczyły?

    4 listopada zaczęto na poważnie: „Takich konsekwencji pomstowania na feministki przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik raczej się nie spodziewał. Bardzo prawdopodobne, że wkrótce ze swoich tez na temat tego, iż pedofilię wśród księży wywołują rozbite rodziny będzie musiał tłumaczyć się przed sądem. Pozew przeciwko hierarsze wkrótce trafić ma do Sądu Rejonowego Wrocław-Śródmieście. Jego złożenie zapowiada kielecka działaczka feministyczna Małgorzata Marenin. Szefowa lokalnego stowarzyszenia Stop Stereotypom i przewodnicząca świętokrzyskich struktur Twojego Ruchu oskarża abp. Józefa Michalika o to, iż w homilii wygłoszonej podczas mszy z okazji 90. urodzin kard. Henryka Gulbinowicza pomówił ją i naraził na utratę zaufania potrzebnego w prowadzeniu działalności publicznej – donosi „Gazeta Wyborcza”. źródło.

    Zgodnie z art. 212 kk pomawianie narażające na utratę zaufania (w skrócie) jest przestępstwem. W takiej sytuacji nie składa się jednak pozwu, lecz akt oskarżenia. Na to, że jest to sprawa karna wskazuje także późniejszy wywiad, jaki – temu samemu portalowi – udzielił pan profesor Filar. Pan profesor wprawdzie dość jednoznacznie stwierdził, że tego rodzaju akt oskarżenia nie ma żadnych szans powodzenia, co nie przeszkodziło jednak pytać redaktorowi, czy tego rodzaju akcja – w razie jej rozpowszechnienia – nie zaszkodzi finansowo kościołowi. Profesor odpowiedział negatywnie, lecz pominął pewną drobną kwestię.

    Oczywistym jest, że abp Michalik zostanie uniewinniony. Stanie się tak dlatego, że nie powiedział on (ani nie zasugerował), że to dzielna pani Marenin jest przyczyną pedofilii, więc nie może ona czuć się pokrzywdzoną. Wbrew temu co tak zgrabnie napisał pan Noch cytowany na początku, arcybiskup nie będzie też musiał się tłumaczyć ze swoich słów. Co więcej – może je podtrzymać – precyzując jedynie, że nie miał na myśli pani pokrzywdzonej. (Już widzę te nagłówki „Sąd uznaje, że abp miał rację”.)

    Owa wspomniana wcześniej drobna kwestia to pytanie – a kto za to zapłaci? Za wniesienie aktu oskarżenia płaci pani Marenin. (Może i Feminoteka się dorzuci – wszak popiera akcję).
    Jeżeli arcybiskup zostanie uniewinniony wówczas oskarżyciel pokrywa także koszty jego obrońcy. Cała wielka akcja mająca zatem „piętnować katabasów” – jak raczył się wyrazić pewien „obrońca krzywdzonych dzieci” – sprowadziłaby się do wzbogacenia kilku(nastu/dziesięciu) adwokatów. Oczywiście osobiście popieram wszelkie działania mające na celu wzbogacenie kolegów i mnie, lecz nie o to chyba chodzi.

    A celem tego wpisu jest wskazanie, że jeżeli chce się osiągnąć jakichś cel (jaki by on nie był), najpierw należy go zdefiniować, a następnie wymyślić, w jaki sposób najlepiej to zrobić. Akcja pani Marenin i środowisk ją wspierających, poza „zrobieniem rozróby”, nie ma żadnego sensu i naraża ją tylko na idiotyczne wydatki. Jednocześnie daje broń do ręki tzw. środowiskom prawicowym. O ile bowiem ten proces się zacznie, uniewinnienie abp Michalika z pewnością zostanie odtrąbione jako zwycięstwo konserwatywnego światopoglądu, ochrony rodziny itd. choć w istocie nie będzie z nim miało nic wspólnego.

    Po raz kolejny polskie emocjonalne nastawienie do świata skutkuje idiotycznym, emocjonalnym atakiem, który nie tylko nie ma nic wspólnego z rozwiązaniem prawdziwego problemu, lecz nawet nie jest w jego pobliżu. Ale to tak miło pomachać szabelką.

    Jak minister Gowin unieruchomił sądy

    Gdy pan premier powołał na stanowisko ministra sprawiedliwości pana Gowina, ów – opisywany jako „człowiek z pozytywną szajbą” – zarzekał się, że zreformuje sądownictwo przyspieszając rozpoznawanie spraw o mityczną 1/3.

    Jednym z ważnych posunięć była hucznie ogłaszana likwidacja kilkudziesięciu sądów. Poniżej opis skutków tego przedsięwzięcia (ze strony http://sub-iudice.blogspot.com)

    „8 października 2013 r. opublikowane zostało uzasadnienie do orzeczenia Sądu Najwyższego z dnia 17 lipca 2013 r. (sygn. akt III CZP 46/13). Efekt przypominał wybuch bomby atomowej, bo okazało się, że Sąd Najwyższy zakwestionował skuteczność wszystkich decyzji o przeniesieniu sędziów z sądów ze zlikwidowanych w trakcie ostatniej „reformy” do sądów, które je przejęły. Orzekł bowiem, że takie decyzje muszą być podpisane osobiście przez Ministra Sprawiedliwości, podczas gdy wszystkie zostały podpisane w jego zastępstwie przez podsekretarzy stanu. A to oznacza, że wszystkie wyroki wydane od początku roku przez sędziów orzekających w wydziałach zamiejscowych utworzonych w miejsce zlikwidowanych sądów mogą zostać uznane za nieważne, a procesy, które się w nich toczyły mogą wymagać powtórzenia. Pięciuset sędziów, dziesiątki, albo i setki tysięcy spraw i tyle samo zainteresowanych obywateli, którzy nie mogą być pewni, czy wyroki i postanowienia jakie wydano w ich sprawach są w ogóle ważne. A to wszystko dlatego, że minister zamiast osobiście podpisać decyzje kazał to zrobić swoim podwładnym.”

    Cały tekst tutaj.

    To była dobra sprawa…

    Oczywistością jest, że nie każdą sprawę da się wygrać. Często nie chodzi też o wygraną, lecz o inne cele definiowane przez klienta.

    Zastanawiam się natomiast od jakiegoś czasu, jak byłby oceniany przez swoich klientów adwokat, który tłumaczyłby klientom, że KAŻDY proces był bardzo udany, zaś przegrana jest skutkiem tego, że druga strona przedstawiła własne dowody.

    Albo, że klient oczywiście wygrałby, gdyby druga strona niczego nie zrobiła. Niestety przeciwnik „coś” zrobił i wygrał.

    Albo, że oczywiście sprawa byłaby wygrana, tyle że sąd niestety znał ów przepis, zgodnie z którym cała sprawa była z góry skazana na niepowodzenie.

    Wydaje się, że kariera tego rodzaju pełnomocnika byłaby dość krótka i dość szybko zostałby on okrzyknięty nieudacznikiem o małym rozumku i przestał pracować w zawodzie.

    W tym miejscu chciałbym serdecznie pozdrowić kadrę narodową w piłce nożnej. Niecierpliwie czekam na dalsze wymówki.

    Jeszcze o deregulacji

    Jedno z powszechnie używanych powiedzeń stwierdza, że wszyscy Polacy znają się na medycynie i prawie.
    W praktyce oznacza to, że ani próby leczenia, ani prowadzenie doradztwa prawnego nie wymagają posiadania ani potwierdzania uprawnień czy wiedzy. Każdy, absolutnie każdy, może w Polsce otworzyć kancelarię prawną i brać pieniądze za doradzanie, jak inni mają rozwiązać swoje problemy. Pewne ograniczenia istnieją w możliwości reprezentacji przed sądem, lecz i one dają się dość łatwo obejść – co powoduje, że Państwa pełnomocnikiem w sądzie nie musi być adwokat czy radca prawny, lecz dowolna osoba.

    Wczoraj byłem słuchaczem podczas rozprawy, gdzie jedna ze stron była reprezentowana przez tego rodzaju pełnomocnika. Sprawa trwała ok. 10 minut, lecz długo jej nie zapomnę. I to nie dlatego, że pani pełnomocnik zwracała się do sądu per: „proszę pana, wysoki sądzie”. Najbardziej szokujące było dla mnie, gdy pani pełnomocnik nie wiedziała, czy może złożyć kolejne dokumenty (w tym dowód na to, że jej klient spłacił zadłużenie, którego żądała druga strona) i pytała sąd o zgodę. To trochę tak, jakby wynająć ochroniarza, który w sytuacji zagrożenia zapyta: „a którą stroną wylatuje kula?”.

    Było to tuż po tym, gdy podała sędziemu plik kartek, a gdy on zapytał, co ma z tym zrobić (prawidłowa odpowiedź brzmiałaby: „jest to dowód w sprawie”), odpowiedziała: „nie wiem, poprzedni prawnik kazał mi to złożyć”. Innymi słowy, pani biorąca pieniądze za obsługę prawną nie wiedziała, w jaki sposób ma przedstawić dowód zapłaty – czyli coś, co powoduje, że jej klient wygrywa sprawę.

    Nie pisałbym o tym, gdyby był to jednostkowy przypadek. Nie pisałbym o tym, gdybym drugi raz w życiu spotkał się z takim ogromem niekompetencji. Niestety tego rodzaju kompromitujące zachowania są regułą dla osób nie będących adwokatami i radcami. Problem polega na tym, że klient nie jest w stanie tego ocenić. To co widzi klient, to swojego pełnomocnika, który rozmawia z sądem. Co więcej, rozmawia dłużej niż jego przeciwnik (podczas tej konkretnej rozprawy mecenas drugiej strony siedział z lekkim uśmiechem i z rozbawieniem patrzył na popisy przeciwniczki procesowej). Więc zapewne jest dobrze.

    W okolicach sądów trudno teraz nie dostrzec słupów pozaklejanych reklamami biur doradztwa prawnego czy osób wciskających ulotki osobom wychodzącym z sądów. Jak się zdaje jednym z głównych argumentów jest slogan „jesteśmy tańsi niż adwokaci”. Może i tak jest (choć śmiem wątpić), lecz jeżeli poziom jest taki, jak zaobserwowany przeze mnie do tej pory, to równie dobrze można te pieniądze dać na ofiarę, cele dobroczynne czy chociażby wrzucić do rzeki – efekt będzie co najmniej taki sam.

    Egzaminy, egzaminy

    Nie maturalne jednak, a prawnicze.

    Zakończyło się sprawdzanie prac na egzaminach zawodowych, których zdanie uprawnia do wykonywania zawodu adwokata lub radcy prawnego. Jak podaje ministerstwo sprawiedliwości 5433 osoby mogą wkrótce zacząć nosić togi adwokackie (to te zielone) albo radcowskie (niebieskie). Egzamin zdało 76% aplikantów adwokackich oraz 74% aplikantów radcowskich.

    Do egzaminu mogły przystąpić zarówno osoby, które ukończyły aplikację, jak i te, które przez co najmniej pięć lat wykonywały czynności prawnicze w kancelariach (w ustawie deregulacyjnej skrócono ten okres do 4 lat). W tym przypadku egzamin adwokacki zdało 43% osób, radcowski – 45%.

    Gratuluję i życzę wytrwałości na wyboistej prawniczej ścieżce kariery.

    Ach ten zły e-sąd

    Przetoczyła się przez media kolejna fala krytyki elektronicznego postępowania upominawczego (tzw. e-sądu). Dla tych, którzy mediów unikają – e-sąd to specjalna procedura wydawania wyroków.Pozew składa się w internecie, za pośrednictwem strony WWW, tam też opisuje się: żądanie, dowody i wszystko uzasadnia.

    Osoby orzekające w e-sądzie nie widzą w ogóle dowodów (jeden z największych powodów krytyki), mogą jedynie przeczytać ich opis, np. Umowa nr XXX z dnia XX-XX-XXXX, na podstawie której pan Kowalski zobowiązał się do zapłaty panu Nowakowi kwotę 15,80 zł.

    Kolejnym powodem ataków jest fakt, że w Polsce obowiązuje zasada (zapisana w aktach prawnych) uznawania za doręczone pism urzędowych, które były dwukrotnie awizowane. Nieodebranie w terminie listu z poczty może skutkować tym, że pismo zostanie uznane za doręczone. Jeśli w środku był wyrok – to po uznaniu go za doręczony – zaczyna biec termin do jego zaskarżenia. Brak reakcji powoduje uprawomocnienie wyroku i uprawnia wierzyciela do rozpoczęcia egzekucji.

    Do tego dochodzi to, że sąd nie weryfikuje, czy podany adres pozwanego jest prawidłowy czy nie. Błędny adres uniemożliwia odebranie przesyłki, która może zostać uznana za doręczoną, co spowoduje uprawomocnienie wyroku itd.

    Wszyscy Ci oburzeni zapominają o kilku sprawach:

    1. Taki rodzaj doręczeń istnieje w Polsce od kilkudziesięciu lat. Ma on zapobiegać temu, aby dłużnik nie przedłużał postępowania nie odbierając korespondencji; Dość skuteczną metodą ochrony jest zameldowanie w miejscu zamieszkania. Przesłanie do sądu zaświadczenia o zameldowaniu pod innym adresem niż wskazany w pozwie daje niemal pewny powrót do procesu i możliwość przedstawienia swoich racji. Sprawa skomplikuje się po uchyleniu obowiązku meldunkowego – no ale skoro społeczeństwo się tego domaga…

    2. Nawet jeżeli e-sąd wyda nakaz zapłaty, który się uprawomocni – to uchylenie go jest igraszką. Wystarczy przesłać do sądu dowody wykazujące, że podany w pozwie adres był nieprawidłowy. Sąd nakaz uchyla, a na dodatek informuje komornika o braku podstaw do prowadzenia egzekucji (czego nie ma w „normalnym” postępowaniu);

    3. Sprzeciw od nakazu zapłaty w e-sądzie, może ograniczyć się do kilku słów i też odniesie pożądany skutek (uchylenie nakazu i „zwyczajny” proces).

    Innymi słowy przedstawiane zarzuty to kolejny medialny wymysł osób, które zbyt wiele o sprawie nie wiedzą, ale wyczuły nośny temat.

    Jak sędzia CBA podpadła

    „- Naruszono godność i powagę sądu – uważa szef CBA Paweł Wojtunik po decyzji sądu umożliwiającej marszałkowi woj. podkarpackiego opuszczenie aresztu po wpłaceniu 60 tys. zł poręczenia majątkowego” – relacjonuje Gazeta Wyborcza.

    Jak wynika z dalszej relacji: „- Mamy wątpliwości co do decyzji umożliwiającej opuszczenie aresztu przez marszałka województwa podkarpackiego po wpłaceniu nieadekwatnie niskiej kwoty w kontekście zachowania sądu podczas posiedzenia aresztowego – mówi rzecznik CBA Jacek Dobrzyński. I wyjaśnia: – Naszym zdaniem sposób, w jaki została podjęta i zakomunikowana decyzja, narusza powagę i godność sądu. Dlatego szef CBA Paweł Wojtunik skierował pismo w tej sprawie do ministra sprawiedliwości.”

    No i konia z rzędem temu, kto zrozumie o co poszło?

    Paweł Wojtunik przed objęciem stanowiska szefa CBA był wieloletnim funkcjonariuszem Policji. Można zatem z dużą dozą pewności stwierdzić, że nie chodzi o sam fakt zwolnienia z aresztu i ustanowienia poręczenia. Z pewnością nie raz i nie dwa zetknął się z decyzjami sądu, z którymi się nie zgadzał.

    Wedle dalszej relacji Gazety niezawodny TVN24 podał, że chodzi o słowa pani sędzi: „podejrzany powinien być zadowolony”. Sądząc po komentarzach pod artykułem stacja ponownie trafiła w zapotrzebowanie społeczne, gdyż najwyższa instancja w postaci ludu pracującego miast i wsi zatrzęsła się z oburzenia zarzucając pani sędzi łapownictwo, kumoterstwo z podejrzanym i co tam jeszcze wrednego można wymyślić.

    I nie warto byłoby może wspominać o tej historii (o której w poniedziałek nikt nie będzie pamiętał – chyba, że pan minister Gowin postanowi po raz kolejny zdobyć punkty w społeczeństwie plotąc bzdury na temat praktyki prawa w Polsce), gdyby nie pewien drobiazg.

    Jestem całkowicie przekonany, że nie o to poszło. Bo „wstrząsające” zdanie pani sędzi to codzienność. W 99% przypadków sędzia po wydaniu orzeczenia zwraca się do oskarżonego, podejrzanego. To ostatecznie jego sprawa. To on jest sądzony i to jego – w głównej mierze – dotyczą decyzje sądu.

    Czy oskarżony marszałek powinien zatem być zadowolony? Skoro groziło mu tymczasowe aresztowanie, a sędzia stwierdza, że jest niepotrzebne, bo wystarczy wpłata 60 tys. zł i może cieszyć się wolnością? Wprawdzie podejrzany nie przyznaje się do winy i zaprzecza zarzutom, to jednak o wiele łatwiej przygotować się do obrony w zaciszu domu niż w celi.

    Nie rozumiem także zarzutu postawionego przez rzecznika prasowego CBA, że kwota poręczenia jest „nieadekwatnie niska”. Skoro zarzut dotyczy łapówkarstwa na kwotę „kilkudziesięciu tysięcy złotych” to oznacza to w tym kontekście zapewne od 40 do 80 tys. (Skoro łapówek miało być więcej, jedna wynosiła 30 a inne „kilka tysięcy”). A górna granica? W medialnym świecie pow. 80 tys. zapewne byłoby opisywane jako „prawie sto”.

    Jeżeli mamy zatem zarzut na góra 80 tys. a poręczenie jest ustanawiane na 60 tys. – to śmiem twierdzić, że jest ono wygórowane. Tym bardziej, że kwota poręczenia nie ma nic wspólnego z karą, naprawieniem szkody, nawiązką czy jakimkolwiek innym środkiem odpłaty za przestępstwo, a ma jedynie zapewnić prawidłowy tok postępowania.

    Pozostaje zatem pytanie – o co właściwie chodzi? Bo gdyby jednak okazało się, że o powyższe zdanie, wówczas szef CBA powinien zostać natychmiast zdymisjonowany za próbę wpływania na niezawisłe decyzje sądu. Bo kraj, w którym służby specjalne dyktują wyroki już przeżyliśmy. I wierzcie mi Państwo – nie chcecie do tego wracać.

    Uzupełnienie – 29.04.2013r.

    I wygląda na to, że służba specjalna próbuje wpływać na orzeczenia Sądu. Albo się komuś przewróciło w głowie, albo CBA bąbelki (znów) uderzyły do głowy.

    Prawniczy szaman

    Wspomniałem wcześniej, że najtrudniejszym przeciwnikiem adwokata jest jego własny klient, ukrywający część tego, co się wydarzyło w jego sprawie – ewentualnie przedstawiający nie fakty, lecz własną interpretację. O ile to drugie jest dość łatwe do skorygowania podczas rozmowy, o tyle ukrywanie faktów to jak gra w rosyjską ruletkę (tyle, że klient strzela tylko we własny portfel).

    Brałem ostatnimi czasy udział w postępowaniu, gdzie przeciwnik przedstawił własną wersję wydarzeń w pozwie, mój klient przedstawił swoją, powołali świadków, którzy przed sądem opowiedzieli jeszcze coś innego, a następnie podczas przesłuchania zmienili (obaj) to, co twierdzili wcześniej. I to zmienili tak bardzo, że na sali sądowej powinni byli zamienić się miejscami, ponieważ z jakichś przyczyn najwyraźniej zaczęli chcieć, aby wygrał ten drugi.

    Co ciekawsze – gdy przed rozpoczęciem sprawy próbowałem wyciągnąć z klienta, jak to było naprawdę, usłyszałem kilkukrotnie, że przecież opowiada najświętszą prawdę. Na delikatne sugestie, iż najświętsza prawda nie brzmi wiarygodnie nawet dla mnie (a przecież dostałem pieniądze za to, żebym w nią wierzył), słyszałem jedynie głos świętego oburzenia.

    Cóż – wersja usłyszana w sądzie brzmiała o niebo bardziej wiarygodnie od tego, co było mówione wcześniej. Okazało się jednak, że była ona nowością, zarówno dla mnie, jak i dla mecenas z drugiej strony, która siedziała tam równie zaskoczona.

    Efekt był taki, że kilkumiesięczny spór rozstrzygnął się w ciągu kilkunastu minut przesłuchania stron, sąd oparł wyrok na zupełnie innych podstawach niż przedstawione przez pełnomocników, którzy byli tam zresztą zupełnie niepotrzebni.

    I wychodząc z sali miałem wrażenie, że obaj spierający się panowie, potraktowali pełnomocników jako szamanów na szczęście – którzy nic pożytecznego w praktyce nie zrobią, ale może przyniosą szczęście. Cóż, jeden z nich miał rację.