Prawniczy szaman

Wspomniałem wcześniej, że najtrudniejszym przeciwnikiem adwokata jest jego własny klient, ukrywający część tego, co się wydarzyło w jego sprawie – ewentualnie przedstawiający nie fakty, lecz własną interpretację. O ile to drugie jest dość łatwe do skorygowania podczas rozmowy, o tyle ukrywanie faktów to jak gra w rosyjską ruletkę (tyle, że klient strzela tylko we własny portfel).

Brałem ostatnimi czasy udział w postępowaniu, gdzie przeciwnik przedstawił własną wersję wydarzeń w pozwie, mój klient przedstawił swoją, powołali świadków, którzy przed sądem opowiedzieli jeszcze coś innego, a następnie podczas przesłuchania zmienili (obaj) to, co twierdzili wcześniej. I to zmienili tak bardzo, że na sali sądowej powinni byli zamienić się miejscami, ponieważ z jakichś przyczyn najwyraźniej zaczęli chcieć, aby wygrał ten drugi.

Co ciekawsze – gdy przed rozpoczęciem sprawy próbowałem wyciągnąć z klienta, jak to było naprawdę, usłyszałem kilkukrotnie, że przecież opowiada najświętszą prawdę. Na delikatne sugestie, iż najświętsza prawda nie brzmi wiarygodnie nawet dla mnie (a przecież dostałem pieniądze za to, żebym w nią wierzył), słyszałem jedynie głos świętego oburzenia.

Cóż – wersja usłyszana w sądzie brzmiała o niebo bardziej wiarygodnie od tego, co było mówione wcześniej. Okazało się jednak, że była ona nowością, zarówno dla mnie, jak i dla mecenas z drugiej strony, która siedziała tam równie zaskoczona.

Efekt był taki, że kilkumiesięczny spór rozstrzygnął się w ciągu kilkunastu minut przesłuchania stron, sąd oparł wyrok na zupełnie innych podstawach niż przedstawione przez pełnomocników, którzy byli tam zresztą zupełnie niepotrzebni.

I wychodząc z sali miałem wrażenie, że obaj spierający się panowie, potraktowali pełnomocników jako szamanów na szczęście – którzy nic pożytecznego w praktyce nie zrobią, ale może przyniosą szczęście. Cóż, jeden z nich miał rację.