Jeszcze o deregulacji

Jedno z powszechnie używanych powiedzeń stwierdza, że wszyscy Polacy znają się na medycynie i prawie.
W praktyce oznacza to, że ani próby leczenia, ani prowadzenie doradztwa prawnego nie wymagają posiadania ani potwierdzania uprawnień czy wiedzy. Każdy, absolutnie każdy, może w Polsce otworzyć kancelarię prawną i brać pieniądze za doradzanie, jak inni mają rozwiązać swoje problemy. Pewne ograniczenia istnieją w możliwości reprezentacji przed sądem, lecz i one dają się dość łatwo obejść – co powoduje, że Państwa pełnomocnikiem w sądzie nie musi być adwokat czy radca prawny, lecz dowolna osoba.

Wczoraj byłem słuchaczem podczas rozprawy, gdzie jedna ze stron była reprezentowana przez tego rodzaju pełnomocnika. Sprawa trwała ok. 10 minut, lecz długo jej nie zapomnę. I to nie dlatego, że pani pełnomocnik zwracała się do sądu per: „proszę pana, wysoki sądzie”. Najbardziej szokujące było dla mnie, gdy pani pełnomocnik nie wiedziała, czy może złożyć kolejne dokumenty (w tym dowód na to, że jej klient spłacił zadłużenie, którego żądała druga strona) i pytała sąd o zgodę. To trochę tak, jakby wynająć ochroniarza, który w sytuacji zagrożenia zapyta: „a którą stroną wylatuje kula?”.

Było to tuż po tym, gdy podała sędziemu plik kartek, a gdy on zapytał, co ma z tym zrobić (prawidłowa odpowiedź brzmiałaby: „jest to dowód w sprawie”), odpowiedziała: „nie wiem, poprzedni prawnik kazał mi to złożyć”. Innymi słowy, pani biorąca pieniądze za obsługę prawną nie wiedziała, w jaki sposób ma przedstawić dowód zapłaty – czyli coś, co powoduje, że jej klient wygrywa sprawę.

Nie pisałbym o tym, gdyby był to jednostkowy przypadek. Nie pisałbym o tym, gdybym drugi raz w życiu spotkał się z takim ogromem niekompetencji. Niestety tego rodzaju kompromitujące zachowania są regułą dla osób nie będących adwokatami i radcami. Problem polega na tym, że klient nie jest w stanie tego ocenić. To co widzi klient, to swojego pełnomocnika, który rozmawia z sądem. Co więcej, rozmawia dłużej niż jego przeciwnik (podczas tej konkretnej rozprawy mecenas drugiej strony siedział z lekkim uśmiechem i z rozbawieniem patrzył na popisy przeciwniczki procesowej). Więc zapewne jest dobrze.

W okolicach sądów trudno teraz nie dostrzec słupów pozaklejanych reklamami biur doradztwa prawnego czy osób wciskających ulotki osobom wychodzącym z sądów. Jak się zdaje jednym z głównych argumentów jest slogan „jesteśmy tańsi niż adwokaci”. Może i tak jest (choć śmiem wątpić), lecz jeżeli poziom jest taki, jak zaobserwowany przeze mnie do tej pory, to równie dobrze można te pieniądze dać na ofiarę, cele dobroczynne czy chociażby wrzucić do rzeki – efekt będzie co najmniej taki sam.