Historia pewnej sprawy

Pani Katarzyna podjęła kilka lat temu studia na pewnej prywatnej uczelni. Okazało się szybko, że uczelnia nie jest w stanie sprostać organizacyjnie prowadzeniu zajęć, więc studenci uzgodnili z uczelnią, że kończą naukę i szukają placówki, która poważnie podchodzi do swojej działalności.

Całkiem niedawno pani Katarzyna otrzymała przesyłkę z sądu z miasta Łodzi, która to przesyłka zobowiązywała panią Katarzynę do zapłaty na rzecz uczelni określonej kwoty oraz pozew, w którym uczelnia pisała, dlaczego pieniądze się uczelni należą (przedstawione powody wyglądały jednak zgoła inaczej niż zapamiętała to pani Katarzyna).

Jak powszechnie wiadomo, w takiej sytuacji istnieje kilka możliwości zachowania. Można:
– wypłakiwać się przyjaciółce, jaki ten świat niesprawiedliwy;
– można pisać do prasy, czy choćby pani Jaworowicz i odmieniać słowo „kradzież”;
– można się żalić na facebooku itd. itd.

Pani Katarzyna wybrała najmniej popularne w społeczeństwie rozwiązanie i zadzwoniła do naszej kancelarii. Po umówieniu spotkania, uzgodnieniu wynagrodzenia i podpisaniu pełnomocnictwa pani Katarzyna nieco uspokojona wróciła do domu. A nasz dzielny zespół zabrał się do rozwiązywania sprawy.

Po ok. czterech miesiącach (ach te sądowe terminy)pani Katarzyna została poinformowana, że sprawę wygrała .
A kilka dni temu otrzymała na wskazane przez siebie konto bankowe zwrot zapłaconego nam wynagrodzenia (w sprawie, w której jest się reprezentowanym przez adwokata lub radcę, w razie wygranej sąd dodatkowo zasądza zwrot kosztów wynagrodzenia dla strony wygrywającej. A że pani Katarzyna zapłaciła wynagrodzenie kancelarii z góry – po wygranej sprawie dostała je co do grosza z powrotem).

Podsumowanie sprawy:
1. Odebranych listów – 1;
2. Wizyt w kancelarii – 1 (kawa gratis);
3. Wysłanych SMSów – 2 (w tym jeden z numerem konta do zwrotu pieniędzy);
4. Telefonów do kancelarii – 1;
5. Wydanych na sprawę własnych pieniędzy – 0 zł.

Najmniej popularne sposoby wydają się jednak najskuteczniejsze.